Katecheta 9/1999
Katecheta 9/1999
E-wydanie
„Katecheta” jest teraz również dostępny Jako e-wydanie!
Na półkę Katechety
Quiz z katechizmu
Anna i Tomasz Wełniak
KSIĄŻKA
13,90 zł 11,90 zł

„VERBA DOCENT…”

Obawy i szanse, czyli niezaangażowanego o reformie uwag kilka
Autor: ks. Adam Sikora
Artykuł archiwalny
Reforma oświaty stała się faktem, a właściwie należałoby powiedzieć - wystartowała. Wszak zmiany, które zaistniały z dniem 1 września nie są jeszcze całą reformą, ale jej początkiem. Warto jednak spojrzeć na reformę nieco "od zewnątrz". Piszący te słowa nie jest z reformą oświaty związany bezpośrednio ani nie dotyczy go ona w wymiarze profesjonalnym. Być może ta okoliczność sprzyja nabraniu pewnego dystansu i uwolnieniu się od emocjonalnych, osobistych odniesień.
    Nie czas i miejsce na omawianie zasad reformy oświaty - zresztą nie czuję się do tego kompetentny. Niech będzie to więc refleksja nad pewnymi aspektami reformy, które wydają się być znaczące dla jej powodzenia, a przede wszystkim dla jej realizowania z myślą o uczniach i o nauczycielach.
 
I.  OBAWY  -  CZY  NA  PEWNO  NOWE
 
 
    Przypatrując się z zewnątrz reformowaniu szkoły, wyraźnie widać podział na entuzjastów i sceptyków. Do tych pierwszych - stosunkowo nielicznych - należą ludzie przygotowujący reformę, do drugich: nauczyciele, rodzice i większość świata mediów. Wydaje się, że nie wszyscy widzą sens reformy. Nie przekonują ich racje wykładane przez Ministerstwo Edukacji. Najczęściej reformę redukuje się do nowej struktury szkoły. Pierwszą więc obawą jest to iż - tak naprawdę - to wszystko pozostanie po staremu, a tylko zmienią się zasady organizacyjne. Trzeba jednak uznać rację tworzenia "krótszych" okresów edukacji. Za takim systemem przemawiają różnice potrzeb dzieci 7-12 letnich i młodzieży 13-16 letniej. Każdy, kto chociaż trochę wie o rozwoju dzieci i młodzieży, zdaje sobie sprawę z różnic zachowań, oczekiwań, problemów w tych okresach rozwojowych. Jeżeli więc szkoła ma być bardziej "przyjazna dziecku", to nowa struktura jest jak najbardziej uzasadniona. Nie bez znaczenia jest także możliwość, przynajmniej częściowego, rozbicia ogromnych molochów szkolnych.
    Niewątpliwie obawą jaka towarzyszy reformie jest lęk o miejsce pracy - w sensie etatu, a przynajmniej o konieczność zmiany tego miejsca, przejścia do innej szkoły, czasem oddalonej od miejsca zamieszkania. Wydaje się, że przekonująco brzmią argumenty o redukowaniu etatów z powodu nadciągającego niżu demograficznego. Nawiasem mówiąc, należałoby się zastanowić nad demograficzną perspektywą naszego kraju i wtedy widzimy, że niezależnie od reformy szkolne pokolenie jest po prostu mniej liczne. Czyja to wina? Na pewno nie autorów reformy. Natomiast obecne przemiany zachodzące w naszej ojczyźnie zmuszają wielu ludzi do zmiany miejsca pracy i dojeżdżania do niej po kilkadziesiąt kilometrów. Niestety jest to pewna cena i - choć zabrzmi to może brutalnie - miejsce pracy w miejscu zamieszkania nie zawsze jest możliwe i nie jest niezbywalnym prawem, które państwo musi zabezpieczyć.
    Podobnie, choć w nieco innych proporcjach, ma się rzecz z dojeżdżaniem uczniów do szkoły. Nie zapominajmy jednak, że w starym systemie dzieci także musiały pokonywać niekiedy spore odległości. Piszący te słowa miał do szkoły ponad cztery kilometry i nikt, poza rodzicami, nie zainteresował się, jak i czym można dojechać do szkoły, a było to w okresie "opiekuńczego i zatroskanego o człowieka realnego socjalizmu".
    Na tych przykładach widać, że pewne obawy wcale nie są obawami nowymi, i nie wszystkie są bezpośrednio wynikiem reformy.
 
II.  OBAWY,  KTÓRE  SĄ  SZANSAMI
 
    Obok obaw natury organizacyjnej są także takie, które można określić mianem "obaw mentalnościowych". Myślę tu przede wszystkim o kwestii programów. Słychać narzekania, że nie ma jeszcze programów nauczania. Tymczasem reforma, na ile ją znam, daje tylko pewną propozycję programową i pozostawia spory margines na program autorski szkoły i nauczyciela. Narzekanie na brak programu jest przejawem starej nauczycielskiej mentalności, która kształtowana przez dziesięciolecia polega na przekonaniu, że nic nie jest tak ważne jak realizowanie sztywno określonego programu. To nic, że dzieci niewiele pojęły - ważne, że w dzienniku był wpisany odpowiedni zestaw tematów, przewidzianych przez ministerialnego urzędnika. Jeszcze ważniejszym źródłem tych niepokojów jest chyba lęk przed wzięciem na siebie odpowiedzialności za tworzenie programu. A przecież jest to ogromna szansa. Nikt tak jak nauczyciel znający swoich uczniów i ich doświadczenia, mający orientację w ich potrzebach nie potrafi ułożyć właściwego programu. Przecież inaczej powinna wyglądać lekcja biologii dziecka wiejskiego, a inaczej mieszczucha, który prawdziwy łan zboża czy dopiero co urodzonego cielaka, w najlepszym przypadku, zna z telewizji. Szkolny program autorski, to także możliwość i szansa poznania "małej ojczyzny" i kształtowanie świadomości lokalnej Wielkopolanina, Ślązaka, Kaszuba czy Górala. Indywidualizacja programów, zwłaszcza w nauczaniu początkowym, wydaje się ogromną szansą, której nie wolno zaprzepaścić. Jest to jednocześnie szansa na zintegrowanie nauczania i wychowania. Tego dotychczasowa szkoła właściwie nie realizowała; wszystkich obowiązywał jeden program edukacji - typowa ministerialna i urzędnicza sztampa.
    Obawą i szansą jednocześnie jest nowy system finansowania szkoły. Tutaj niestety (a może na szczęście) wiele zależy od ludzi - zwłaszcza tych zasiadających we władzach samorządowych. Reforma ustroju państwa już dzisiaj pokazuje, że w nowych warunkach są gminy, które wykorzystują swoją szansę. Jeżeli będą pracować w nich ludzie odpowiedzialni, to na rezultaty nie trzeba będzie długo czekać. Ale jeżeli do głosu dojdzie prywata i partyjny partykularyzm, to nowy system może być sprawcą "wojny na dole" i społeczno-gospodarczej zapaści. To samo dotyczy szkoły i jej miejsca w strukturze gminy i powiatu. Centralne rozdzielnictwo nie nagradzało gospodarności, zapobiegliwości. Zapewniało minimum na przeżycie. W spadku po tamtym systemie otrzymaliśmy zrujnowane, słabo wyposażone szkoły. Przecież nie zdekapitalizowały się one w ciągu ostatnich kilku latach. To efekt maksymalnej centralizacji poprzedniego ustroju. Nowy system daje szansę. Ich wykorzystanie lub zmarnowanie, zależy od ludzi - tych na dole.
 
III.  MOJE  OBAWY
 
    Na koniec pozwolę sobie na ujawnienie pewnych moich obaw. Nie dotyczą one ani pieniędzy, ani etatów czy szkolnych autobusów. Dotyczą one raczej pewnej filozofii oświaty, która pojawiła się wcale nie w związku z reformą, ale wydaje się, że reforma ją podjęła i kontynuuje.
    W najniższych klasach odchodzi się od oceny szczegółowej, a przechodzi na system oceny opisowej. Motywuje się to stresującym wpływem oceny na dziecko. Wolność od stresu! Czy nie jest to kolejny mit, który podsuwa nam współczesna, nie zawsze najroztropniejsza, pedagogia i psychologia? Jestem świadom, że narażam się w tym momencie wielu "specjalistom". Ale czy nie tu należy szukać źródeł słabej odporności duchowej młodego pokolenia, podatności na depresje, ucieczki w pustkę nierzeczywistego świata, który często kończy się w narkomanii, a wreszcie przy odkręconym kurku gazu lub pod kołami pociągu? Wracając jednak do szkolnej oceny - czy nie zapomniano o mobilizującym wpływie stopnia w dzienniku? Wnioski z porażki prowadzą do zwycięstwa. Na ocenę jednostkową trzeba spojrzeć także od strony bardziej pozytywnej. Do dziś pamiętam radość z każdej piątki. Czy dla dziecka będzie miało jakieś znaczenie kilka ogólnikowych uwag jakimi - siłą rzeczy - w podobnych sformułowaniach nauczyciel scharakteryzuje wszystkich: pilnych, przeciętnych i obiboków? Czy nie będzie to czynnik demobilizujący? Dziecko nie jest w stanie zrozumieć sensu wysiłku potrzebnego dla zdobywania wiedzy w perspektywie innej niż bezpośrednia ocena. Każdy, a dziecko najbardziej, chce widzieć natychmiast wynik swej pracy. W szkole tym wynikiem jest ocena. Jak inaczej zmobilizować, a czasem po prostu zmusić dziecko do pracy? Czy nie nazbyt łatwo rezygnujemy z czynnika współzawodnictwa widząc w nim tylko przykre doświadczenia przegranych. Pozbawiamy jednocześnie radości zwycięzców. A przecież nic tak nie zmusza do wysiłku jak pragnienie sukcesu. W szkole tym sukcesem jest ocena. W szkole, z perspektywy dziecka, nie ma innego sukcesu.
    Boję się, że grozi nam obniżenie faktycznego poziomu nauczania, którego nie utożsamiam z szerokim zakresem encyklopedycznej wiedzy (z drugiej strony - nie dajmy się zwieść - także i taka wiedza jest potrzebna). Jeszcze gorszym może być skutek wychowawczy - brak ideałów, "przeciętniactwo", "tumiwisizm". Takie postawy bardzo szybko przenoszą się na inne sprawy. Bardzo szybko obejmują traktowanie siebie, innych i świata. Może to zbyt czarna perspektywa. Oby moje obawy okazały się płonne. Stanie się tak, jeżeli rodzice, nauczyciele i uczniowie wykorzystają szansę, jaką daje reforma. Ale tam gdzie są wielkie szanse, tam też istnieją zagrożenia. Szansa jest czymś, co wymaga trudu, by się spełniła. Brak podjęcia tego trudu prowadzi do porażki. Czego jest więcej i co się spełni? Na to pytanie odpowiedź otrzymamy nie w październiku, ale za kilka, kilkanaście lat, bo kształcenie i wychowywanie człowieka to nie hodowla nowalijek, gdzie rezultaty mamy po kilku tygodniach. Dlatego reformą nie można się ani zachwycać, ani jej potępiać zarówno dzisiaj, jak i za kilka miesięcy. Trzeba zakasać rękawy i z sercem podjąć trud kształtowania młodego pokolenia. Założenie rąk i malkontenctwo to początek porażki - nie reformy, nie ministra Handke, ale młodego pokolenia i całego narodu.
 ks. Adam Sikora
 
"Sumienie jest to coś takiego w człowieku, co go gryzie" 
Humor z zeszytów szkolnych