Obojętność nie jest - jak dotąd - żadną kategorią pedagogiczną. Nie pamiętam też ważniejszych badań, które by donosiły o obojętności. Wręcz odwrotnie, obojętność wydaje się być dla pedagogiki obca, czy wtaśnie... obojętna. Taki stan nie może dziwić, gdyż badanie najszerzej pojętej edukacji bardzo powoli powiększa pole własnych penetracji. Onegdaj, jeszcze dwadzieścia lat temu, nie wspominało się o pedagogice zdolności i twórczości, nie badało się kwestii płciowości (męskości/kobiecości) w wychowaniu. Dzisiaj ta problematyka jest nadzwyczaj popularna, a nawet - można by rzec - modna i wielu młodych oraz starszych autorów zajmuje nią się. Pedagogika jako nauka żywa charakteryzuje się wrażliwością na ujawniające się problemy społeczne. W swym najlepszym wydaniu jest „inteligentnie rezonującym ekranem"1, na którym ukazują się sprawy dla wychowania najważniejsze.
1. Obojętność jako wartość
Człowiek to istota reaktywna. Dość szybko rejestruje otaczające go zmiany i stara się do nich dostosować, lubi się z nimi zmierzyć; w jego postawie istnieje pierwiastek twórczości. Nasza reaktywność ma swoje ugruntowanie w naturze. Mamy zmysły, które są łącznikami pomiędzy światem a naszą świadomością. W sposób naturalny odbieramy szum wiatru, bębnienie deszczu czy wielobarwność jesieni. Owe bodźce (informacje) są analizowane przez umysł i osadzane w odpowiednim kręgu recepcyjnym. Matka słyszy płacz dziecka nawet w czasie głębokiego snu. Szum wiatru bywa spychany na drugi plan i po pewnym czasie zupełnie go „nie słyszy-my", chociaż uszu nie „wyłączyliśmy". To znany casus „domu przy torach". Wielu ludzi mieszkających w bezpośredniej bliskości linii kolejowej po pewnym czasie w ogóle nie zwraca uwagi, można by powiedzieć „nie słyszy", przejeżdżających pociągów, podczas gdy ich goście nie mogą z tego powodu zasnąć.
Decyduje o tym funkcja zobojętnienia naszej percepcyjności. Zatem obojętność w życiu codziennym jest wartością, dyspozycją niezbywalną, gdyż bez niej nie bylibyśmy w stanie funkcjonować. W wymiarze społecznym obojętność jest także wartością, której całkowite odrzucenie byłoby niebezpieczne.
Jadąc taksówką, prowadziłem z jej szoferem dialog o groźnym wypadku, który wydarzył się niedawno na jednym ze skrzyżowań, przez które jechaliśmy. Wówczas w radiu rozpoczęto nadawanie wiadomości. Charakterystyczny „hejnałowy" sygnał przerwał naszą dyskusję i obaj zaczęliśmy słuchać. Typowy odruch warunkowy. Sygnał - skupienie (jak u psa Pawłowa światło - ślina). Jedna z wiadomości dotyczyła strajku ratowników wodnych w jakimś egzotycznym kurorcie. Ta informacja była mi (nam) najzupełniej obojętna, po prostu kompletnie nas nie interesowała. Powróciliśmy zatem do przerwanej rozmowy o skrzyżowaniu. Gdybyśmy nie mieli w sobie pierwiastka obojętności, zapewne obaj płakalibyśmy jak bobry nad losem ratowników lub losem kuracjuszy.
2. Ideologia jako kategoria eksplikacji
Obojętność jest dyspozycją wyuczoną. Rodzimy się nieobojętni. Cały niemal rozwój człowieka to ustanawianie coraz to nowych pól obojętności i wrażliwości. Uczymy się sami, jesteśmy nauczani, doświadczamy obojętności i sami ją generujemy. Nikt nie rodzi się obojętny, tak jak nikt nie rodzi się chrześcijaninem. Zatem obojętność jest postawą nabytą, a jeżeli nabytą, to natychmiast pojawia się pytanie, jaką drogą, skąd. I tu dochodzimy do sedna naszych rozważań, bo w gruncie rzeczy obojętność ma charakter ideologiczny. Uznajemy, że coś jest lub nie jest dla nas ważne. To co ważne, lokujemy we wrażliwej części świadomości, a to co nieważne, w części obojętnej. Cóż oznacza pojęcie ideologia? Otóż, jest to zbiór przekonań o właściwym wizerunku rzeczywistości lub jej fragmentu. Przekonania te są racjonalnie, nie do wyjaśnienia i egzystują niemal wyłącznie w emocjach. Szanujemy matkę i ojca, „bo tak trzeba", nie dokonujemy kradzieży, „bo nie wolno", nie kłamiemy, „bo to nieuczciwe". Dla chrześcijan na przykład wybory takie są mocno ułatwione, bo wynikają, m. in. z Dekalogu, który został dany przez Boga, a z Bogiem się nie dyskutuje ani się go pyta o uzasadnienia. Zatem ideologia to - jak napisałem - zbiór przekonań, które można uzasadniać pierwiastkiem emocjonalnym, a nie dowodem naukowym. Właśnie w myśl ideologii wiemy, jak powinien wyglądać świat i co jest dobre, a co złe. W żaden sposób nie należy jednak utożsamiać pojęcia ideologia z jakimkolwiek przymiotnikiem (socjalistyczna, kapitalistyczna, postmodernistyczna czy inna).
3. Obojętność i ...?
Należy się zastanowić, co jest antynomią obojętności. Może nieobojętność? Ale tu wpadamy w pułapkę nielogiczności. Uzależniamy bowiem jej (nieobojętności) byt od istnienia obojętności. Nieobojętność byłaby zatem wtórna. A tak nie można.
Zatem wrażliwość? Raczej nie, bo ten termin oznacza posiadanie pewnego rodzaju psychologicznych „czujek", nastawionych szczególnie na odbiór określonych bodźców.
Może zatem zainteresowanie? To także termin nieścisły. Bo oznacza celowe skierowanie uwagi na jakąś rzeczywistość - ergo: obojętność oznaczałaby celowe odwrócenie uwagi od czegoś. Tak też nie jest.
Sądzę, że najodpowiedniejszym terminem byłaby tu czujność, czyli stała gotowość do odbierania dochodzących bodźców (informacji), które „przepuszczone" przez świadomość i ideologię (ocenę), dałyby efekt w postaci działania.
4. Istota obojętności
Jeśli obojętność jest nabyta, to oznacza, że warunki jej nabywania mają charakter społeczny. Przy czym termin „społeczny" oznacza tu „pozajednostkowy"2. Dlatego właśnie ideałem nieobojętności jest wytworzenie odczucia „bólu" na pozajednostkowe bodźce. Chodzi bowiem o to, aby nas bolało to, co tak naprawdę nas nie boli. I odwrotnie: obojętność to znieczulenie na określony bodziec (bólowy).
To są oczywiście metafory. W życiu społecznym nie ma żadnego fizjologicznego bólu. Tu można mówić o dyskomforcie, niepokoju, strachu, miłości, nienawiści. A zatem o tym, co może „psychologicznie uwierać".
Z punktu widzenia naszych rozważań można powiedzieć, że funkcjonujemy w dwóch sferach: sferze obojętności i czujności. To oznacza, że świat otaczający „dotyczy" nas lub nie. W każdym z nas owe sfery są podzielone inaczej. Jedni przejmują się losem zwierząt i tu wykazują czujność, a innym jest to obojętne, jedni zachodzą w głowę, jak pomóc bezdomnym; inni się nimi brzydzą. Po jednej i drugiej stronie owe postawy zostały ukształtowane, a zatem różnymi drogami i sposobami - nabyte. I tutaj bardzo ważną rolę odgrywa edukacja.
5. Ideologie edukacyjne
Edukacja to termin bardzo szeroki, a wręcz podejrzanie poszerzający swoje znaczenie. Aby więc uniknąć nieporozumień, swoje rozważania ograniczę do szkoły z jej podstawowymi atrybutami.
Myliłby się ten, kto uznałby, że razem z realnym socjalizmem skończyła się rola ideologii w kształtowaniu świata i szkoły. Oczywista nieprawda. Powstające swego czasu bardzo licznie szkoły niepubliczne o charakterze nowatorskim były przedsięwzięciami wyrosłymi właśnie z ideologii, czyli z przekonań, że szkoła ma tak, a nie inaczej wyglądać i funkcjonować. Ujawniło się wtedy, jak wiele ideologii edukacyjnych jest obecnych w naszym kraju. Począwszy od permisywnej (uczniom wolno prawie wszystko) po restrykcyjną z odwołaniami do „szkół angielskich"3.
Lawrence Kohlberg i Ruth Mayer wyróżnili trzy podstawowe ideologie wychowania. Wydaje się, że ich wskazania nie straciły niczego na aktualności, a wręcz przeciwnie, stały się jakby bardziej nośne4.
Pierwsza z nich, ideologia romantyczna (sentymentalna) wywodzi się od J.J. Russeau i jego poglądów na edukację. Aby nie rozwijać tego wątku w specjalistyczny wywód, ograniczę się tylko do przytoczenia, że wychowanek miał nie być wychowywany. Najlepszym wychowawcą jest bowiem natura i Bóg, a zatem człowiek wychowując, mógłby tylko zepsuć efekt. Russeau mówił wręcz o przestępstwie (zbrodni) wychowania. Człowiek miał podlegać swobodnemu wzrostowi, bez ograniczeń. Kontynuacją tej ideologii jest najwyraźniej antypedagogika niemiecka (z jej tezą o „niewoli Dekalogu") i wszelkie odmiany wychowania bezstresowego.
Druga ideologia to szkoła tradycyjna lub transmisji kulturowej. Uznaje się, że ojcem tej ideologii jest F. Herbart. To edukacja, którą znamy z literatury („Wspomnienia niebieskiego mundurka" W. Gomulickiego, „Syzyfowe prace" S. Żeromskiego, „Zmory" E. Zegadłowi-cza). Wierzono, że im więcej człowiek będzie wiedział, tym będzie lepszy (także etycznie). Zatem jedyną drogą do wychowania dobrego człowieka była jego ciężka praca. Mnożyły się więc zadania pamięciowe, a wiedza miała charakter encyklopedyczny. Nie było tu miejsca na pytania o jej praktyczność i zastosowanie. Mózg dziecka miał być po brzegi wypełniony wiadomościami, których pozyskiwaniu służyła surowa dyscyplina, siedzenie w kozie czy kary cielesne. Dzieci uczyły się wiedzy i świata swoich rodziców, którzy uznali go za dobry i wart powielenia w młodszym pokoleniu.
Trzecią ideologią jest neoprogresywizm. Jego ojcem obwołano J. Deweya. Tu chodziło nie tyle o rozwój, co samorozwój. Dziecku na-leżało stawiać wyraźne zadania, których rozwiązywanie (pokonywanie) uznano właśnie za rozwojowe. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że chodziło o „edukację twórczą". Praktyczność nauki (w tym pracy fizycznej) dominowała. Wiedza była o tyle ważna, o ile dziecko samo ją zdobyło. Nauczyciel jedynie asystował w jego poczynaniach. Tak naprawdę był doradcą, mentorem, ale już nie wodzem czy sędzią.
6. Ideologie i obojętność
W każdej z wymienionych ideologii inaczej kształtowało się to, co miało być wychowankom (uczniom) obojętne, to czym nie mieli się przejmować lub co miało być poza ich emocjami.
W ideologii romantycznej wyraźnie widać tendencję do neutralizacji pozycji wychowawcy i wszelkich zasad. Miało ich po prostu nie być. Naczelna zasada tego nurtu to swobodny wzrost i współczesne „róbta co chceta", czyli odrzucenie praw społecznych, etycznych oraz zdanie się na „mądrość natury". Tak naprawdę nie wiadomo, jaka jest skuteczność tej opcji. Nigdy bowiem w czystej formie nie została instytucjonalnie wcielona. Nie powstała placówka, która by w stu procentach realizowała hasła tego nurtu. Najbliżej był Neill z „Summerhill" czy Tołstoj z „Jasną Polaną" - szkołami-ośrodkami, gdzie swoboda wychowanków górowała nad ich obowiązkowością. Tak naprawdę ideologia romantyczna podcinała kulturę u samych jej podstaw. Prawo zbiorowe (społeczne) ustępowało prawom jednostki, a właściwie jej egoizmowi.
W nurcie tradycyjnym (transmisji kulturowej) było na odwrót. Wychowanka poddawano urabianiu. Był więc dla opiekunów surowcem, który dopiero po obróbce stanowił wartość. Jako obojętne jawiły się tu wszelkie indywidualizmy. Nauczanie „równym frontem" albo lepiej - drużynowo reprodukowało społeczną strukturę i wprowadzało jednakowość. Obojętność obejmowała to, co na przełomie XIX i XX wieku odkrył Zygmunt Freud - wartość pierwszych doznań dzieciństwa, ważność dzieciństwa i młodości. Tak naprawdę uczono dla przyszłości, zobojętniając na teraźniejszość. Nasz Janusz Korczak zwykł natomiast mawiać: „Dzieciństwo to nie żadne przygotowanie do życia, ale już życie". Tym samym przekroczył granice szkoły tradycyjnej.
Neoprogresywizm wyznaczał obojętność wobec wiedzy zastanej - a lepiej - zapisanej. Doświadczenie, doznanie zmysłowe, udział, aktywność to były jego podstawowe atrybuty. Każda jednostka miała niejako na nowo odkrywać „swoją" wiedzę. Walcz! Zdawali się radzić pedagodzy z tego nurtu. Tutaj przeszłość była nieważna, liczyła się teraźniejszość, aktualny stan, zmaganie z zadaniami. Tak naprawdę neoprogresywizm chciał wychować intelektualnych indywidualistów. Był bowiem edukacyjną rewoltą. Dla rewolucjonistów i indywidualistów obojętna jest opinia postronnych. Ich porządek świata, ich projekcje świata są wiążące i ostateczne.
7. Obojętność i szkoła
Obojętność nie jest ani dobra, ani zła. Bo też być nie może. Sąd wartościujący może pojawić się wówczas, gdy określimy wobec czego ona występuje. Ale tutaj pojawia się kontekst ideologiczny (klasyfikujemy, kiedy obojętność jest dobra, kiedy zła). W powszechnym przekonaniu podrzucanie ściągi koledze jest przestępstwem. Uznawane jest za nieuczciwe, a nade wszystko za udział w przestępstwie (wyłudzeniu pewnego dobra, tu: pozytywnej oceny szkolnej). Ale jeśli tylko przyłożymy do tego kryteria solidarności, koleżeństwa czy przyjaźni i owych „współpracujących" ze sobą „ściągaczy" zobaczymy w tym świetle, to sprawa nie będzie ani oczywista, ani jednoznaczna. Tutaj dochodzi do sprzeczności dwóch ideologii: szkolnej, w której uczniowie muszą być uczciwi (ale wobec szkoły) i nieformalnej, dyktującej lojalność wobec kolegów i solidarność nade wszystko. Jak wiemy z doświadczenia, ideologia szkolna jest raczej w odwrocie.
Czy szkoła może uczyć obojętności? Na co? Oczywiście, może uczyć. Odpowiedź na co już nie jest taka prosta. Szkoła bowiem działa w kilku wymiarach.
Pierwszy to wymiar programowy (czyli za-łożony i oficjalny). To tutaj właśnie funkcjonują programy nauczania, programy wychowawcze, regulamin i statut, oceny szkolne, podręczniki i porady dydaktyczne. Programy szkolne są narzędziem wynikającym z ideologii. To właśnie ona leży u podstaw tego, co należy uczniom przekazać, a co nie. Najlepiej widać to na przykładzie historii. Przed naszą transformacją ustrojową Powstanie Warszawskie było prezentowane w podręcznikach jako mało odpowiedzialny i manipulowany zryw młodzieży. Dzisiaj ten fakt historyczny zbiera inne oceny. Także ideologia nakazywała inne rozumienie NATO czy Jałty. Dobrze oddaje to prześmiewczy wierszyk. „Jadą, jadą misie, śmieją im się pysie. Misie białe, misie śliczne, bo socjalistyczne. Na zielonym liściu siedzi brudna żaba. Żaba brzydka, nostalgiczna -kapitalistyczna". Czysta ideologia!
Drugi wymiar szkoły ma charakter ukryty. Jest bowiem niejawnym skutkiem jej działania; celem niewidocznym, ale istniejącym. Przykład: inne traktowanie dziewcząt, inne chłopców. Dziewczęta na pracach ręcznych uczą się gotować, szyć. Chłopcy majsterkują. Formalnie jedni i drudzy się uczą. Ukryty wymiar takiej nauki polega na utrwalaniu podziału ról płciowych pomiędzy uczniami, a ostatecznie w społeczeństwie. Innym elementem tego programu jest na przykład architektura szkoły. Wygłuszone drzwi dyrektorskiego gabinetu, jego duże przestrzenie, przechodzenie przez sekretariat, to wszystko ma wzbudzać szacunek i lęk ucznia przed władzą, nie tylko szkolną5.
Trzeci wymiar można także wydobyć z programów szkolnych. Należy jednak pytać nie tylko o to, co w nich jest, ale również o to, czego w nich nie ma6. I to drugie jest właśnie najlepszym indykatorem tego, co ma być obojętne. Doskonale to widać na przykładzie podręczników do wychowania w rodzinie. To czego nie ma, ma być automatycznie obojętne, bo nieznane.
Jest jeszcze czwarty wymiar działalności szkoły. To wymiar rzeczywisty. Cały splot wydarzeń zachodzących w szkole, spotkania rówieśnicze, konflikty i przyjaźnie z nauczycielami, codzienne wędrówki „do" i „ze" szkoły, wyjścia do teatru, wycieczki, zawody sportowe, wywiadówki i wszystko, co wynika z faktu istnienia i działania placówki, składa się na jej rzeczywistą funkcję. Nie można demonizować roli szkoły w jej oficjalnym wymiarze. Tutaj często napotyka ona na opór i odrzucenie.
Fakt, że moje pokolenie pod pretekstem nauczania języka rosyjskiego miało pokochać ZSRR w niczym nie zmieniło tego, że osiągnięto skutek odwrotny. Tutaj obojętność była wręcz zbawienna. Strach pomyśleć co by było, gdybyśmy uwierzyli szkole.
Nie ma już ZSRR, ale są wciąż te same mechanizmy. Samo podyktowanie przez szkołę „Pana Tadeusza" jako lektury do przeczytania, przerobienia czy „przeklasówkowania" doskonale zobojętnia młodzież na urodę poematu. Podobno Zbigniew Herbert był niezadowolony z włączenia jego twórczości do kanonu lektur, gdyż twierdził, że teraz młodzież przestanie go czytać.
Szkoła zobojętnia na wiele rzeczy. Jest bowiem instytucją wymyśloną dla tych, którzy chcą się uczyć, nie dla tych, którzy muszą. Tych drugich jest większość. Pierwsi bywają w niej nauczeni, a drudzy zaledwie uczeni. To zasadnicza różnica. Z wolą uczenia się przychodzą do szkoły niemal wszystkie dzieci. Nie traci jej na końcu edukacji mniej jak połowa. Zatem z pewnością można powiedzieć, że tych „straconych" szkoła uczy obojętności wobec tego, na czym jej najbardziej zależało. To smutne, ale prawdziwe.
Obojętność w wymiarze etycznym to w gruncie rzeczy sprawa sumienia nauczycieli, wychowawców, rodziców, a także samych wychowanków. Nie da się jednoznacznie określić, czy jest dobra czy zła. Można tylko zachować czujność wobec wszystkiego, co kształtuje młode pokolenia.
Aleksander Nalaskowski - prof., dyrektor Instytutu Pedagogiki UMK, kierownik Zakładu Teorii Szkoły.
1 Określenie Lecha Witkowskiego.
2 Oczywiście pomijam tu wymiar naturalny, gdzie - na przykład - nie ma szans na zaistnienie obojętności na własny ból (na cudzy już łatwiej).
3 Wyobrażenie o szkołach brytyjskich było wówczas często bardzo schematyczne: mundurek, dyscyplina, karność, intensywna nauka. To oczywista nieprawda i uproszczenie.
4 L. Kohlberg i R. Mayer, Development as the Aim of Education, Harvard Review 1972, s. 449-496.
5 Pisałem o tym w książce Przestrzenie i miejsca szkoły, Kraków 2002.
6 Tutaj odwołuję się do określenia „null program", czyli „program zero/wy/", zaczerpniętego z amerykańskiej socjologii edukacji.